Gość
<po jakimś czasie śpiewania i w ogóle dojeżdżają na miejsce. Jest to mały drewniany domek, położony na obrzeżach Nowego Orleanu, w którym od kilku lat już nikt nie mieszka. Dean zatrzymuje Impalę i wysiada z samochodu, okrąża go i otwiera bagażnik, w nim otwiera skrytkę i zaczyna czegoś szukać>
Gość
<Jeszcze chwilę szpera w bagażniku, aż wyciąga z niego Colta i dziennik ojca> Tego. <mówi, pokazując mu przedmioty. Najpierw podaje mu dziennik> Teraz to będzie należało do ciebie, nie? <uśmiecha się ponuro pod nosem, następnie podając mu Colta. Po dłuższej chwili ściąga z siebie także amulet i podaje go bratu> To też zatrzymaj. <mówi po chwili, zaciskając mocno wargi>
Gość
Ta... <mruknął cicho, niedowierzając za bardzo w jego słowa. W pewnym momencie usłyszał wycie wilka; otworzył szerzej oczy i rozglądnął się> Okay, czas na nas. <powiedział, nieco zdenerwowany, wyjmując z bagażnika pokaźny worek soli. Po chwili zatrzasnął bagażnik, zamknął samochód wrzucając kluczyki do kieszeni kurtki i razem z Samem wszedł do środka. Zamknął skrzypiące drzwi i zaczął sypać sól w rónych rządkach tuż pod drzwiami i oknami domku>
Ostatnio edytowany przez Dean Winchester (16-05-14 21:37:35)
Gość
<odstawił worek z solą i spojrzał na Sama. Przełknął ślinę> Okay. <powiedział powoli i przekroczył okrąg z prochu> Woah, więc to tak wygląda od drugiej strony. <pokręcił lekko głową, próbując trochę rozładować atmosferę. Na marne> Ty też powinieneś wejść do okręgu. <powiedział po chwili, patrząc wymownie na Sama. Zerknął na zegarek i odetchnął głęboko>
Gość
W tej chwili - nie. <odpowiedział przenosząc wzrok na Sama. Przejechał dłonią po twarzy, o czymś sobie przypominając. Sięgnął do kieszeni po kluczyki od Impali i wyciągnął je w stronę brata> Sammy, opiekuj się moją bryką, co? Nie lubię twojego Chevelle. <stwierdził zupełnie szczerze, wzruszając ramionami> Sprzedaj go, albo oddaj. Przynajmniej trochę zarobisz. <uśmiechnął się szeroko, jednak po chwili uśmiech zszedł z jego twarzy. Przeszklonymi oczami popatrzył na twarz Sama>
Gość
<Już ma zamiar odpowiedzieć, gdy słyszy szczekanie, warczenie i dobijanie się do drzwi domku. Adrenalina momentalnie wzrasta i już nie ma miejsca na smutki, żale, pożegnania itp. Widzi, jak sól pod drzwiami pod wpływem wiatru czy coś ,no nie wiem, rozsuwa się? Widzialne tylko dla Deana ogary piekielne wpadają do środka i wpatrują się swoimi okropnymi ślepiami wprost w jego oczy. Oddech łowcy przyspiesza, przełyka ślinę> Sammy, odsuń się. <podnosi głos nie spuszczając wzrok z psa>
Gość
<Pies równie szybko uporał się z prochem Sama, co z solą. Dean poczuł jak bestia łapie go za nogę i upada. Później no cóż... w skrócie ogar zaczął szarpać nim, rzucać, gryźć. Torturom towarzyszyły krzyki i jęki. Kałuża krwi rosła pod łowcą z sekundy na sekundę. W końcu umiera a ogary wycofują się do piekieł>
Gość
<Okay. Nagle budzi się w skrzyni. Jeszcze chwilę temu był w piekle. Zaczerpnął powietrza i kaszlnął parkrotnie. Szybkim ruchem dłoni wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i zapalił ją. Płomyk rozjaśnił nieco pomiszczenie i Dean zorientował się, że leży w skrzyni. Zachrypniętym i ledwo dosłyszalnym głosem krzyknął o pomoc. Po krótkiej chwili jednak, wyrwał luźniejszą deskę skrzyni, robiąc w niej dziurę, przez którą wsypała się ziemia i zgasiła zapalniczkę. Po dłuższym czasie Winchester wygramolił się na świeże powietrze i po raz kolejny zaczerpnął powietrza. Z trudem wyszedł na powierzchnię i przez chwilę leżał na trawie, nie bardzo rozumiejąc co się właściwie stało. W końcu wstał, jego ubranie nie było postrzępione, tylko trochę brudne od kurzu. Rozglądnął się. Wszedł do domku, w którym miała miejsce jego śmierć. Wzdrygnął się widząc na środku plamę krwi. Po chwili przeszedł do łazienki i odkręcił kurek, z którego niestety nie poleciała ani kropla wody. Łowca westchnął cicho i spojrzał w lustro. Wszystko było na miejscu, przynajmniej na twarzy. Podwinął lewy rękaw i zauważył na swoim bicepsie duży, czerwonawy odcisk dłoni. Ściągnął brwi, podwinął drugi rękaw - nic. Podwinął koszulkę - również nic. Tylko ślad dłoni na lewym ramieniu. Przeszedł do czegoś w rodzaju kuchni. W niedziałającej już lodówce znalazł butelkę wody. Bez namysłu opróżnił ją w całości. Później wyszedł z domku i zaczął iść pieszo w stronę Mystic Falls.>
Gość
<po kilku godzinach jazdy pojawiają się w Nowym Orleanie. Ed przez całą drogę się nie odzywał. Z jego ust wydobyło się jakiekolwiek słowo dopiero wtedy kiedy zaparkował samochód przed jakimś starym kościołem.>
Czego szukamy?
Gość
<usiadł na jakiejś starej kanapie. Przez cały czas obserwował tą głupią wiedźmę, do której i tak był uprzedzony. Wstał w końcu i zaczął chodzić po posiadłości, w poszukiwaniu jakichś wartościowych przedmiotów>
Gość
Stwórcę? <powtorzył spod uniesionych brwi. Jeszcze nigdy nikogo nie przemienił. Taką miał zasadę, ktora płynęła z czystego egoizmu. Wywrocil oczami i niechętnie napełnił puchar swoją krwią. Jak tylko to sie skończy to wyjeżdża z tego pieprzonego miasteczka>
Gość
<Gdy dziewczyna upadła na ziemie nie wiedział co robic. Stał jakby był sparaliżowany w jednym miejscu i tępo patrzył na bezwładne ciało Alice. Znowu coś spieprzyla? Od poczatku nie ufał wiedźmie.
Po kilkunastu minutach podszedł do Alice i wzial ją na ręce, kładąc na jakiejś kanapie. Trzeba było po prostu czekać.>
Gość
<Gdy napotkał wzrok dziewczyny na sobie nie czuł zaskoczenia. Wiedział jak będzie i jakoś szczególnie mu to nie przeszkadzało. Leniwie sie wyprostował i rzucił jedynie suche> Mówiłem Ci.
Gość
<Widząc co robi dziewczyna nieźle się zdziwił. Nie było mu żal tego marnego człowieka, co to - to nie. Stał tak, pozwalając jej na niemal rozerwanie mu szyi. Powstrzymał ją dopiero wtedy, gdy zobaczył rozszerzone źrenice u umierającego.
W wampirzym tempie znalazł się przy Alice i przerzucil ją sobie przez ramię, po czym znaleźli samochod, wsiedli i odjechali.>