Gość
*Poprzedniego dnia, gdy Caligo opuściła pomost, pojawiła się w centrum miasta. Była wściekła i smutna, to raczej oczywiste. Jednak w środku jarzyło się coś dobrego, pozytywnego. Zamaszystym krokiem weszła do sklepu, gdzie uszczupliła swój portfel kiedy kupiła po skrzynce wódki, whisky i ginu. Zamówiła taksówkę i wróciła do domu. Zostawiła tam rzeczy i z powrotem wyszła na ulicę gdzie wymachujac butelką skierowała się w stronę komisariatu.*
Gość
<wyjeżdżam na ulicę i jadę nią kilka kilometrów aż zatrzymuję samochód. Wyciągnęłam tablet i zaczęłam przeglądać oferty kupna domu, bo na wynajem nie miałam chyba co liczyć. Przejrzałam oferty i po krótkim czasie udało mi się kupić niewielki domek. Umówiłam się z agentką nieruchomości na wieczór i zerknęłam na zegarek. Miałam jeszcze kilka godzin, więc założyłam szpilki i wyszłam z samochodu, idąc przed siebie>
Gość
<idę przed siebie, patrząc się w chodnik i nie zwracając uwagi na to, co jest przede mną. Dopiero gdy ktoś na mnie wpada, wyrywa mnie z rozmyślań. Pisnęłam cicho uświadamiając sobie, ze za chwilę uderzę o twardy chodnik, ale w ostatniej chwili czuję na nadgarstu silny, męski uścisk, ratujący mnie przed upadkiem. Wzdycham z ulgą i przenoszę wzrok na chłopaka, zakładając za ucho kosmyk włosów, który uwolnił się spod ciasnej kitki> Nic się nie stało <mruknęłam pod nosem, rozmasowując sobie nadgarstek palcami drugiej ręki> Proszę. Nie przepraszaj już <przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się pogodnie>
Gość
<podałam mu dłoń> Wiem <mówię automatycznie, zdając sobie sprawę, że to jego zdjęcie widziałam w aktach Deana> Znaczy nie wiem <poprawiam się szybko, ale było już za późno. Ech, idiotka do kwadratu. Westchnęłam głęboko> Poznałam twojego brata <wyjaśniam, uśmiechając się z zakłopotaniem. Puszczam jego dłoń i obejmuję się ramionami> Jestem Beth <kiwam głową, poprawiając torebkę na ramieniu>
Gość
Mężczyźni nie działają na mnie w ten sposób <wzruszam ramionami i patrzę, jak upuszcza kluczyki i szuka ich pod samochodem. Śmieję się cicho pod nosem. A myślałam, że tylko ja jestem taka nieporadna. Gdy się podnosi, odchrząkuję cicho, chcąc zamaskować rozbawienie> Hm? Nie, na razie jeszcze nie mieszkam. Wieczorem mam zamiar kupić jakiś dom, ale nie wiem jeszcze, jak długo tu zabawię.
Gość
<nie mogę pohamować uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy. Ale ten chłopak gadał. To było nawet zabawne> Znalazłam wasze policyjne akta <wzruszam delikatnie ramionami, jakby to było nic wielkiego> Zazwyczaj dołączają tam zdjęcia <mówię, zgarniając kitkę na prawe ramię i bawiąc się końcówkami włosów> Nie spokojnie, na dziewczynę nie wyglądasz. Chyba, że na taką naprawdę brzydką po nieudanej operacji plastycznej i w ogóle <mówię, zanim zdążam ugryźć się w język i blednę> Przepraszam <mówię prawie od razu> Gdybym miała więcej czasu na zastanowienie się nad tym, co mówię, nie zabrzmiałoby to tak niemiło <przygryzam lekko dolną wargę> Nie zrozum mnie źle, na mężczyznę wyglądasz całkiem całkiem ale na kobietę... <kręcę głową, zastępując tym ruchem ostatnie słowa>
Gość
Nie, z Bostonu. Chociaż przez ostatnie lata raczej pomieszkiwałam w Chicago <mówię, marszcząc lekko brwi i patrząc się na chłopaka uważnie> A co? <pytam, przekrzywiając lekko głowę> Em, okej <mruczę cicho pod nosem czując, jak na moje policzki wstępuje rumieniec>
Gość
Cóż, policyjne raporty mają to do tego, że można je bardzo łatwo pozmieniać <wzruszyłam lekko ramionami> Jedno słowo a wykreślę co tam nabroiłeś, albo dołączę twój akt zgonu... będziesz miał czystą kartę, ale z tym ostatnim to dobrze by było, gdybyś zmienił nazwisko... no, i wtedy byłyby problemy natury prawnej gdybyś chciał wziąć ślub czy coś <pokiwałam kilkakrotnie głową i uśmiechnęłam się lekko, słysząc jego słowa> Nie ma problemu. Mój mózg zawsze wybiera najgorszy sposób na powiedzenie każdej rzeczy <westchnęłam cicho, obejmując się ramionami>
Gość
Jak chcesz <wzruszyłam lekko ramionami i popatrzyłam się na niego uważnie> Jak to jesteś martwy <pytam, przekrzywiając lekko głowę. Nie rozumiem o co mu chodziło. Poprawiam torebkę, która powoli zaczęła mi ciążyć na ramieniu od długiego stania. Zresztą i tak będę musiała zaraz iść, żeby kupić dzisiaj ten dom. Ale najpierw chciałam dowiedzieć się, co chłopak miał na myśli. Miałam jeszcze wystarczająco dużo czasu>
Gość
<kiwam głową, słuchając jego słów. No dobra, niech mu będzie. Biorę od niego wizytówkę i patrzę na nazwisko> Dzięki. Nie domyśliłabym się, gdybyś mi nie powiedział <mówię rozbawiona, z nutka ironii w głosie i wywracam oczami> Ja też muszę już iść. Do zobaczenia w takim razie <uśmiecham się kątem ust i odchodzę w stronę swojego Lexusa, wsadzając wizytówkę do bocznej kieszonki w torebce. Kładę torebkę na fotel pasażera, wyciągając z niej wcześniej kluczyki, które umieszczam w stacyjce. Budzę maszynę do życia i odjeżdżam>
Gość
(za cholere nie pamietam, gdzie ją zostawiłam, wiec uznam że się szwenda po mieście)
*Przez kilka dni, Caligo chodziła sobie po mieście i popijała z piersówki na zmiane wódkę, whisy i gin. od czasu do czasu zapaliła jointa dzieki czemu wracał jej wspaniały humor. Cały czas wiernie trwała przy obietnicy jaką dała Kahnowi. I trzeba przyznać, że było jej z tym bardzo dobrze.
Tak więc przez jakiś czas to chodziła po mieście, to wracałą na trochę do domu. Teraz jednak znów była na ulicy, ale że jej sie znudziło, to postanowiła sobie wejsć do Grilla.*
Gość
<wyszedł szybko z Bree's prosto na ulice, oczywiście. Za Malią. Tak, cóż. Jak już mówiłam wiele razy wcześniej, że aż to się chyba zaczyna nudzić, że nie miał najmniejszego zamiaru odpuścić sobie akurat t e j dziewczyny. A w ogóle, no jak to się nie stara? Sama jego zajebistość powinna wystarczyć na zaciągnięcie Lii do łóżka. Ale okaay, skoro ona taka wymagająca... kiedy Stinson ją dostrzegł na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Nawet z daleka widział że zmarzła, chociaż wciąż poruszała się niesamowicie. A no wiecie, jeśli zmarzła, mógł ją otulić swoją marynarką... wprost idealne warunki. Przynajmniej dla niego. Nie dbając chociaż o dyskrecję demon zniknął i pojawił się natychmiast przy boku dziewczyny.> Chyba zmarzłaś. <stwierdził swobodnie.>
Gość
<przyjrzał jej się kiedy zatrzymała i obróciła się do niego przodem.> Siedzenie w barze i picie whisky jest nuden gdy robi się to samotnie. <odparował wykrzywiając usta w uśmiechu. Ta, fakt. Barney chciał ją zaliczyć. Ale to już chyba jest oczywiste, tyle razy o tym wspominam... kiedy dziewczyna mocniej zacisnęła ramiona i zaczęła mocniej je pocierać, zdjął marynarkę i nakrył nią ramiona kobiety. On właściwie nie potrzebował tej marynarki, w końcu demony nie odczuwają zmian temperatury. No ale marynarka to część garnituru, so... zazwyczaj miał ją na sobie. Uhm.. zależy mu? Ta, na zaliczeniu jej. Rzeczywiście.> Dziwna zasada. <skwitował z lekkim uśmiechem. Jak już tam wcześniej wspominałam Stinsonowi nie zależało na imionach tych kobiet które zaliczał, bo i tak zawsze je wszystkie zapominał.> Ale okay. Jestem Barney. <kiwnął głową.> A Ty? <cóż, skoro ona poznała w końcu jego imię, on może poznać jej.>
Gość
<Ach, a więc Daniel był homo. To by wyjaśniało ten jego błysk w oku gdy patrzył na Barney'a. No patrzcie państwo, nawet faceci go pożądali. Za tym pewnie stała jego zajebistość. Jednak, cóż, Barney'owi się to raczej nie spodobało. Skrzywił się słysząc te jej słowa.> Malia. <powtórzył jej imię, gdy je wyjawiła i rozciągnął usta w lekkim uśmiechu kiwając głową. Hm, wydaje mi się że Stinson także nie był zwolennikiem tego żeby to kobiety wykonywały pierwszy krok, ale tak. Prawda. Od każdej reguły są odstępstwa. Więc, kiedy Lia go pocałowała, demon zadowolony ułożył dłonie na jej biodrach, przyciągając ją do siebie i odwzajemnił pocałunek, pogłębiając go.> Uhm... Nagroda. <powtórzył z lekkim rozbawieniem gdy się odsunęła.> Ale założę się że Ty także jej pragnęłaś. <uniósł znacząco brwi, a w kącikach jego ust wciąż widoczny był uśmiech. Ponownie się do niej przysunął i tym razem to o n pocałował ją.>
Gość
<no cóż, Barney cały był powalający. A ja akurat wątpię by i w charakterze dało się znaleźć jakąś lukę. No, chyba że ktoś nie lubi facetów pokroju Stinsona. Wtedy na stówę ktoś znalazłby w nim jakieś wady. Hah, no tak. Po cholerę zagłębiać osobowość? Barney jest atrakcyjny, Malia jest atrakcyjna... nie muszą poznawać swoich charakterów. Ważne, żeby dobrze się.. bawili. Demon uśmiechnął się kątem ust, zadowolony, kiedy odwzajemniła pocałunek i przedłużała go. No cóż, on nie miał zamiaru tego przerywać. Czasem taka dłuższa.. właściwie gra wstępna.. dobrze robiła.>
Gość
Słusznie. <przyznał słysząc jej słowa. Uśmiechnął się lekko i przymknął oczy, czując jej usta na swojej szyi.> Gdzie mieszkasz?
Gość
<można być pewnym, że Barney naprawdę chciał zaliczyć Malię. Tak, wiem, wspomniałam już o tym. Zresztą, nie ważne. Chodzi o to że chciał. Ale, niestety, akurat jak mieli iść do niej, Barney'a wezwano do piekła. Nie mógł tego zignorować (niestety) więc spojrzał na Lię krzywiąc się.> Wierz mi że bardzo tego nie chcę, ale muszę iść. <oczywiście, nie wyjaśnił czemu tak nagle musi sobie iść, ale nawet nie czekał żeby zaprotestowała, czy cokolwiek tam by chciała powiedzieć, czy zrobić. Po prostu zniknął.>
Gość
<Wcześniej, z pomocą łaski odnalazł lokalizację jej poprzednniego właściciela. Teraz jedzie samochodem z Beth, wypatrując przez szybę Gabriela> Okay, wiem już gdzie jest. A co później, kiedy go odnajdziemy? <zapytał, na moment obracając głowę w stronę blondynki>
Gość
Wtedy już tylko wystarczy odnaleźć czarownicę i odprawić rytułał <kiwnęłam powoli głową, patrząc się przez boczne okno> Jak znasz jakąś zaufaną to nawet lepiej a jeśli nie to mogę postarać się jakąś sprowadzić <wzruszyłam lekko ramionami i przeniosłam na niego wzrok> Czemu Sam zawarł pakt? <spytałam niepewnie, przygryzając delikatnie wargę i odwróciłam głowę, patrząc się przed siebie>
Gość
Mam zaufaną czarownicę. <potwierdził, wciąż się rozglądając> Ale nie jestem pewien, czy mi pomoże. <powiedział, uśmiechając się krzywo. Słysząc pytanie, na ułamek sekundy spojrzał w jej stronę> Jego dziewczyna, która z resztą już nie żyje, chorowała... chyba na białaczkę, a Sam zawarł pakt, żeby ją uzdrowić. <wzruszył lekko ramionami. W pewnym momencie zauważył znajomą sylwetkę. Zatrzymał samochód i zmruzył oczy, dokładniej przyglądając się facetowi> To on. <powiedział, wskazując głową na siedzącego na ławce Gabriela>
Gość
Och <powiedziałam cicho, spuszczając wzrok. Smutne. Ciekawe co się stanie z małą Julią. Straci oboje rodziców. Westchnęłam cicho, ale nie spytałam się o to. Dean chyba nie chciał drążyć tego tematu. Ciekawe czy przygarnąłby bratanicę. Patrzyłam się na chwilę na niego, marszcząc brwi ale szybko odwróciłam wzrok we wskazanym kierunku. Przekrzywiłam lekko głowę, przyglądając się facetowi> On? Inaczej go sobie wyobrażałam. W książkach wydawał się... wyższy? <wzruszyłam ramionami i wróciłam wzrokiem do Deana> Będzie chciał z nami współpracować? Po tonie twojego głosu u mnie w domu wnioskuję, że nie za bardzo za sobą przepadacie, co?
Ostatnio edytowany przez Bethany Wexler (20-06-14 18:00:16)
Gość
Wiem. Z charakteru też jest...hmm.. inny. <powiedział, zaciskając wargi w cienką linię> Powiedzmy. Nie przepadam, za wszystkimi aniołami, a tego tu - nie znoszę. <Po chwili wyłączył muzykę, zgasił samochód i wysiadł z Impali, kierując się pewnym siebie krokiem w stronę Gabriela> Hej, Gabe. <powiedział, jak gdyby nigdy nic, zatrzymując się przed nim> Nie zgubiłeś czegoś ostatnio? Łaski na przykład? <uniósł brwi, usmiechając się kąśliwie>
Gość
To ja tu zaczekam <powiedziałam widząc, jak Dean wychodzi z auta. Oparłam się wygodniej na siedzeniu i otworzyłam okno, żeby słyszeć ich rozmowę. W międzyczasie ściągnęłam bandaż, który wciąż miałam na ręce, zawinęłam go w rulonik i wrzuciłam do torebki. Uśmiechnęłam się lekko widząc, że po krwawym napisie nie zostało żadnej blizny. Przeniosłam wzrok za okno, obserwując co się dzieje>
Gość
Ja mam twoją łaskę. <powiedzia, krzyżując ręce na klatce piersiowej i wzruszając ramionami> I jesteś mi potrzebny. Nie pytam cię o zgodę, po prostu masz ze mną iść. <dodał nonszalancko, unosząc brew ze zniecierpliwieniem> Sam wniesiesz swój ludzki tyłek na tne siedzenie Impali, czy mam Cię do tego zmusić?
Gość
Zamknij się i wsiadaj do auta. <powiedział ze złością wskazując na samochód>