Gość
*Po jakims czasie wyswobadza sie z rąk Alexandra i staje jedną noga na ziemi. Druga moze ledwo ruszać ale podtrzymując sie Alexa moze iść dalej. Przez jakieś 20 minut idą w prawie zupełnym milczeniu aż w końcu C. zatrzymuje się , rozgląda dookoła, a po chwili i w niebo. Patrzy na słońce, to na swój cień. Rozglądajac się po drzewach i całym otoczeniu w końcu udaje się jej ustailć kierunki świata.* Tan jest północ. *wskazuje po chwili lewą ręką, po czym wyciąga ją na wschód, kierunek gdzie szli przez cały czas, wskazując bliżej niekreślone miejsce.* A gdzieś tam powinien być zbiornik wodny lub rzeka. Ziemia jest coraz bardziej wilgotniejsza. *stwierdza z nieznacznym uśmiechem i spogląda na oparzenie. Char zdejmuje z ramion kurtkę i przewiazuje ja w pasie, po czym rusza dalej z Alexandrem.*
Gość
Alice Cavercius napisał:
<wychodzi do lasu, rozglądając się uważnie. Słysząc kroki, sięga do tyłu, zaciskając palce na strzale. Gdy widzi Alexandra z Charlotte, bierze głęboki oddech i zaplata ramiona na wysokości piersi> Co się stało? <pyta beznamiętnym tonem głosu, marszcząc lekko brwi>
*Widząc Alice i słysząc jej pytanie, C. spogląda na swoja nogę.* Węgiel z ogniska spadł mi na nogę. *odpowiedziała ubiegajac Alexandra. Po chwili zastanowienia zapytała dziewczynę* Masz moze coś, żeby to zdezynfekować. Nam trafiła sie tylko broń, więc troche z tym trudno.
Gość
<unosi wzrok na Alice i mruży oczy> Ciebie też dobrze widzieć. <uśmiecha się kwaśno> Szukamy wodopoju, albo kogoś z apteczką. Widziałaś tu może szpital? <przechyla lekko głowę w bok i unosi breW>
Gość
Nie przepadam za krewetkami, tak się składa, ale może zjadłbym krem brulee. <kiwa głową w zamyśleniu i po chwili unosi kącik ust> Świetnie. Prowadź królewno. <wskazuje wolną ręką i ruszają w odpowiednim kierunku prowadzeni przez Alice> Uhm.. kogo? <unosi brew kpiąco>
Gość
*Wchodzi do lasu i idzie na polnoc. Slyszac szum wody usmiecha sie. Po kilkunastu minutach dostrzega rzeczkę. Spokojny strumyk. Ochlapal sobie twarz, ręce i tors, po czym wziął kilka łyków, nalewając do kamienia wody dla Brama. Chwile jeszcze siedzi, ciagle sie chłodząc wodą*
Gość
Masz na myśli robaki? <cmoka> Ujdzie. <mruczy pod nosem> Jak? Królewno? <uśmiecha się szeroko> Takie masz o sobie mniemanie, więc nie wiem co masz przeciwko. <wydyma niewinnie wargi rozglądając się> Sory, nie obchodzą mnie twoi koledzy. <unosi kącik ust na kolejne słowa> Kani.. co? <parska śmiechem> Mam rozumieć, że dzisiejsze objawy nastąpiły dlatego, bo wydrapali ci mózg łyżeczką? <uśmiecha się pod nosem i puszcza jej oczko, aż dochodzą do wodospadu>
Gość
*Nieświadomy niczego schodzi wzdłuż rzeki, zrywając owoce*
Gość
*Zaczyna się coraz bardziej pocić, krztusząc się własną krwią. Potyka się o jakiś krzak i upada na ziemię, tracąc świadomość. Bez dwoch zdań ma wysoką temperaturę. Zaczyna oddychać ciężko a jego powieki same się zamykają. Umiera w środku lasu, krztusząc się własną krwią.*
Gość
<wchodzi do lasu i wyciąga mocno ręce, przecinając sejmitarem liście i gałęzie, które zawadzają mu na drodze. Idzie dalej przed siebie i w pewnym momencie opiera się czołem o drzewo. Bierze kilka uspokajających oddechów i zaciska mocno powieki. W końcu widząc, że droga jest co raz trudniejsza do przebycia i co raz bardziej się męczy pnąc pod górę, przypomina sobie pewne słowa. W końcu rusza dalej, kontynuując ostre cięcia>
Gość
<patrzy w dół i wybucha śmiechem pocierając powieki. Dobrze, że nie mam lęku wysokości. Bierze oddech i rozgląda się. Unosi głowę w górę i widząc, że wisi na grubej gałęzi i złamanie jej nie wchodzi w grę, przygryza mocno wargę> Przygoda życia, huh? <mruczy pod nosem i zastanawia się nad czymś. Przez moment patrzy na wszystko dookoła i widząc same drzewa i liście w gęstym lesie tropikalnym, mruży oczy. Po chwili decyduje się działać. Przez dosyć grube, kwadratowe dziury w siatce, która go utrzymuje, przetyka nogi, aż zaczyna się poruszać, jak na huśtawce. Na początku zdaje się to trudniejsze niż przypuszczał i zaczyna dziękować bogu, że jest hybrydą, co w tej chwili jest nieaktywne. Po dobrych 15 minutach, udaje mu się rozhuśtać. Chwyta się grubych i ostrych liści, które ranią mu dłonie, ale udaje mu się jedynie je wyrwać. Odbija się boleśnie o kilka drzew, aż po kolejnych 10 minutach, udaje mu się złapać grubej liany. Pociąga ją i zachłystuje się powietrzem, kiedy już myśli, że ją wyrywa i gwałtownie cofa się w tył, aż zatrzymuje się ostro. Oddychając niespokojnie, podciąga się na lianie wykorzystując całą siłę, aż chwyta się drzewa. Nie bardzo mając na czym zawiesić nogi, przez chwilę się skrobie, aż zaczyna pnąć w górę. Kilka razy się potyka i prawie spada, ale w ostatniej chwili udaje mu się czegoś chwycić raniąc dłonie. W końcu dociera do grubej gałęzi na której jest zawieszona pułapka i bierze się za odwiązywanie grubego węzła>
Gość
<spogląda w dół i widząc facetów odzianych jedynie w liści, unosi brwi> To chyba.. żart jakiś. <śmieje się nerwowo i przeciera twarz dłońmi zaplątując się w liny. Klnie głośno i ciągnie na siłę węzeł, aby go rozplątać. Po dobrych 15 minutach udaje mu się. Widząc, że jedyna droga ucieczki jest zatarasowana przez tubylców w spódniczkach, rozgląda się. Kiedy zauważa liany, przenika mu przez myśl, aby rzucić się na jedną i latać jak Tarzan, ale widząc, że wciąż jest w sidłach, stwierdza, że nie ma na to szans. Jeszcze raz spogląda na facetów. Przygląda się im i kręci głową> Prędzej się powieszę, niż będziecie bawić się moimi flakami. <zaciska wargi i wstaje wolno, podtrzymując się drzewa.> No dalej, patałachy. <przewraca oczami widząc jak dochodzą i uśmiecha się pod nosem. Kiedy go chwytają za siatkę chcąc pojmać i znieść na dół, spogląda na ich mocne uściski. W jednej chwili odbija się stopami od gałęzi i skacze w dół z dobrych 5 metrów, ciągnąc trzymających się siatki tubylców za sobą>
Gość
<kiedy nagle gwałtownie zatrzymuje się nad ziemią, bierze oddech i skula się przed strzałami. Kiedy gwałtownie osuwa się w dół, następnie zatrzymując, zdezorientowany patrzy w górę. Nie udało mu się rozwiązać węzła, a do tego lina jest po części zerwana. Po chwili obserwuje jak drugi kanibal spada na ziemię i A. krzywi się widząc to co się z nim potem dzieje. Widząc, że jest niedaleko ziemi, próbuje sięgnąć sejmitar, który jest wbity w ziemię>
Gość
Jak ten skurwiel przeżył? <mruczy do siebie i widząc, że biegnie - prawdopodobnie po posiłki, wyciąga rękę bardziej i wciśnięty w liny, próbuje dosięgnąć broni. Kiedy to nie wychodzi, spogląda w dół i wstaje krzywo. Zaczyna skakać w miejscu napierając ciałem na siatkę, a kiedy się urywa i Alex spada z hukiem na ziemię, przewraca się na drugi bok i krzywi czując przeciągły ból w plecach. W końcu podnosi się i przysuwa do sejmitara. Sięga po niego i rozrywa liny. W końcu wolny, kulejąc zmierza w kierunku góry, którą widać stamtąd i wydaje się być dobrym punktem widokowym>
Gość
<kiedy zaskoczony ląduje na ziemi, krzywi się widząc mordę kanibala> Od mięska ci ząbki wyleciały? <mruczy i zamachuje się łokciem uderzając go w twarz> Smacznego. <syczy kiedy widzi że cieknie mu krew, a gdy koleś odsuwa się na bok, Alex podnosi się na łokciach i wycofuje rozglądając> Shit, shit, shit.. <mówi cicho widząc ilu ich jest i zdając sobie sprawę, że nie da rady w pojedynkę. Chwyta swój sejmitar, wstaje i przyjmuje pozycję bojową na razie nie atakując>
Gość
<kiedy dostaje z brzuch, zgina się w pół tracąc siłę przez uderzenie. Kaszle krótko nie mogac złapać oddechu i unosi gniewny wzrok na facetów. Zaciska palce na sejmitarze i jednym zwinnym ruchem, robi głębokie nacięcie w tętnicy jednego z facetów. Kiedy kolejny przystawia mu ostrze do szyi, oddycha niespokojnie i patrzy na niego wyczekująco> No dalej. <uchyla się przed ciosem i podhacza jednego>
Gość
<cała grupa wchodzi do lasu. Dean jeszcze raz sprawdza mapę i chowa ją. Wszczyscy kierują się na północ, w stronę X>
Gość
<odprowadza wzrokiem Sama i Avery spod uniesionej brwi. Po chwili odwraca głowę w stronę Brama i otwiera szeroko oczy> Demon w lesie deszczowym. Jeszcze tego brakowało.<mamrocze pod nosem i sprawnie broni się przed wszelkimi atakami z jego strony. W pewnym momencie podcina go i odruchowo szuka w kurtce swojego noża. Przeklina pod nosem, gdy go nie znajduje>
Gość
<zgiął się w pół i odepchnął na Sama na bok, dając mu do zrozumienia, żeby się nie wtrącał. Popchnął Brama tak, że ten upadł na ziemię i usiadł na nim okrakiem, przygniatając jego ramiona do ziemi i tym samym krępując jego ruchy rękami. Zaczął recytować tekst egzorcyzmu...> Exorcisamus te, omnis immundus spiritus... Szlag by to. <warknął, nie mógł sobie przypomnieć, co jest dalej. Uderzył go parę razy pięścią w twarz, aż zaczęła mu lecieć krew z nosa>
Gość
<zaciska mocno wargi i chwyta go za rękę za wszelką cenę walcząc o oddech. Kiedy czuje, że demon luzuje uścisk od razu go od siebie odpycha.> To ty mnie zaatakowałeś. Udawałeś skończoną ciotę, żeby w dobrym momencie mnie zaatakować? <warknął, nie zwracając uwagi na naćpanego Sama. Chwila... Maczeta! Szybkim ruchem wyjął ostrze, przygotowany do ataku lub obrony>
Gość
<wyprostował się i zmierzył go nieufnym wzrokiem.On ma rację... Ale kiedy znów spojrzał w jego czarne oczy i jeszcze...jakimś cudem usłyszał Alice, na jego ustach pojawił się kpiący uśmieszek.> Pewnie. Żebyś zabił któregoś z nas w najmniej oczekiwanym momencie. <warknął z ironią.> Jest jeszcze trzecia opcja. <Zamachnął się maczetą i odciął mu głowę. Po wszystkim starł krew z maczety i obrócił się do pozostałych> Idziemy. <powiedział chłodno i zaczął iść dalej>
Ostatnio edytowany przez Dean Winchester (18-04-14 12:35:16)
Gość
On był demonem. <powiedział uparcie, kontunuując marsz. Wierzchem dłoni przetarł mokre od potu czoło. I podniósł wzrok. Zobaczył wierzchołek jakiejś góry. Spojrzał na mapę. Tak, to bez wątpoenia X. Zwinął mapę i schował ją> Jesteśmy coraz bliżej X. <rzucił do pozostałych> Jeśli zachowamy tępo, jutro powinniśmy już być na miejscu
Gość
<westchnął i przetarł twarz dłonią. Pomógł Samowi wyjść z pułapki i szedł dalej, zdecydowanym krokiem> Nie ociągajcie się.
Gość
<patrzy kątem oka na Sama i Avery. Dobrze widzi, że nie czują się najlepiej, ale im szybciej dojdą do X tym lepiej. Powoli odczuwa, że sam jest na granicy wytrzymałości. Ale idzie dalej. Nie ma zamiaru się poddać.>
Gość
<pokręcił lekko głową i oddał Samowi plecak. Najmądrzejszą opcją będzie zabicie jego samego. I tak pozostał mu niecały miesiąc życia. Wyjął zza pleców maczetę> Sam, nie po to sprzedałem za ciebie duszę, żeby teraz cię zabić. <powiedział chłodno> Jeśli ty tego nie zrobisz, to Avery to zrobi. <spojrzał na nią kątem oka>
Gość
<słuchał go uważnie w milczeniu> Nie mów tak, Sammy. Nie jesteś wrakiem, każdy popełnia błędy. <powiedział po chwili> I tak, sprzedałem duszę. <dodał jeszcze, ularcie patrząc mu w oczy. Spojrzał na Avery> Po prostu zabij jednego z nas. <ku jego zdziwieniu, bez trudu wydusił z siebie to zdanie> Albo obydwu. <dodał po chwili. Teraz na prawdę nic go nie obchodziło. Podał Avery msczetę>